wtorek, 6 sierpnia 2013

Nowy blog???

Mam ochotę/zamiar/chęć/kaprys założenia nowego bloga. O czymś zupełnie nowym, czego chyba w życiu jeszcze nie czytaliście. Nie wiem, czy pomysł/plan wypali, ale warto spróbować, nie?
Jeżeli w końcu ogarnę bałagan w mojej głowie, to powiem wam, czy na pewno go zakładam, czy nie.

Tego bloga nie zlikwiduję. Acz kolwiek mogę go zawiesić w najbliższej przyszłości (znowu), ale na krótki czas. 
Chyba, że zabraknie mi weny w tym opowiadaniu, to dłuższy czas mnie tutaj nie będzie.

Ale nic jeszcze nie jest pewne.
Trzymajcie kciuki za nowego bloga (na razie za jego pomysł), rozdział o numerze seryjnym 7 i za tego bloga, by przybywało wyświetleń, wpisów i obserwatorów. I możecie również za moją wenę : )
Pozdrawiam, 
Raain Blackburn.

środa, 31 lipca 2013

Miniaturka II

Kolejna mini-mini-miniaturka :D Dzieje się mniej więcej w tym samym czasie, co końcówka rozdziału VI. Mogłam tam użyć wątków, które jeszcze nie pojawiły się w opowiadaniu. Prędzej czy później wplotę je w tekst, także nie martwcie się, wszystko zostanie wyjaśnione.
Ale to krótkie, kurczę, ostatnio się opuściłam :C


                                                    ~*~


-Emily!-Krzyknął Leone, kiedy akurat wychodziłam z łazienki.
-Czego, grzecznie pytam? Przecież nie zajmuję łazienki dłużej, niż pół godziny.-Odkrzyknęłam i weszłam do salonu, skąd dobiegał jego głos.
-Ubieraj się, a nie w piżamie stoisz! Raain zaginął!
-Jak to zaginął? Przecież miałeś go pilnować! Poza tym, to nie ten termin!-Już nie odpowiedział. Pobiegłam szybko do swojego pokoju, ubrałam się w to, co akurat wystawało z szuflady i już nas w mieszkaniu nie było. Szczęście, że Leone za szóstym razem zdał na prawo jazdy, bo inaczej musielibyśmy jechać autobusami. Nie cierpię autobusów.
-Masz wszystko?-Zapytałam. Leone pokiwał nerwowo głową. Na wszelki wypadek zajrzałam do bagażnika. Faktycznie. Kamienie, szałwia i kula były na miejscu, a nawet zabrał ze sobą zapas świec i kości. Nie poznaję go.
Nie powtórzyłam tego głośno. To nie czas na żarty.
Nosz cholera jasna, miał go pilnować, a nie zostawić samopas, bez obserwacji żadnej. Niby kula leżała na stole, ale telewizor był włączony. No nie mogę go nawet na pół godziny zostawić bez opieki. Jest normalnie jak jakieś sześciomiesięczne dziecko, może bardziej rozwinięte w kwestii fizycznej.
Wzięłam kulę, chwyciłam ją oburącz i zamknęłam oczy. Spróbowałam odnaleźć Raaina, ale w głowie miałam pustkę.
-Widzisz go?-Zapytał Leone, wykonując kolejny dziki zakręt.
-Nie mogę się skupić. Albo jest w miejscu otoczonym barierą.-Powiedziałam i spróbowałam jeszcze kilka razy.
-No nic, spróbujesz jeszcze raz u niego w domu.
-A skąd wogóle wiesz, że zaginął?-Zapytałam, wkładając kulę spowrotem do bagażnika.
-Jego matka zadzwoniła do mnie przed chwilą. Płakała. Myśli, że przepowiednia się spełniła.
-Przecież to nie ten termin.-Powtórzyłam.
-Wiem. Ale to i tak dziwne, że nie ma go od dziewięciu godzin.
-Co racja, to racja.-Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu. Było to całe dziesięć minut ciężkiej, jak ołów ciszy. Oboje wyobrażaliśmy sobie najgorsze. Próbowałam niedopuszczać do wiadomości faktu, że przepowiednia się spełniła. To nie możliwe. Jeszcze dużo czasu. Spiełam jeszcze mokre włosy w wysokiego kucyka. Leone zaparkował samochód przed domem Blackburnów. Wyszliśmy z niego, wyładowaliśmy wszystkie rzeczy z bagażnika i wparowaliśmy do domu.
-Leone!-Krzyknęła pani Blackburn, kiedy nas zobaczyła.
-Spokojnie, Jess. Emily go znajdzie.-Powiedział, chociaż sam nie był tego pewien. Wynieśliśmy stół i krzesła z kuchni do salonu. Leone postanowił, że tam będzie najlepsze miejsce. Ułożyłam więc na ziemi krąg z kamieni, a tym czsem pani Blackburn zapaliła szałwię. Usiadłam w środku kręgu, przed sobą, na jedwabnej poduszeczce, ułożyłam kryształową kulę. Zamknęłam oczy i całą swą uwagę skupiłam na niej. Z całych sił spróbowałam odnaleźć Raaina. W twarz od razu buchnęła mi moc kuli. Leone dobrze ją naładował przed przyjazdem. Tym lepiej dla mamy Raaina i dla mnie. Prędzej go znajdę, a ona nie osiwieje w tak szybkim tępie.
-Widzisz coś?-Zapytała pani Blackburn nerwowym głosem. Zmarszczyłam brwi.
-Jess, ona robi wszystko, co może, by go znaleźć. Nie możemy jej przeszkadzać.-Powiedział szeptem Leone.
-Ale mój syn.
-Chodźmy stąd.-Szepnął i wyprowadził mamę Raaina z kuchni, za co byłam mu wdzięczna. Ponownie skupiłam się na kuli. Całą swoją energię władowałam w nią, żeby tylko coś zobaczyć. Po chwili w głowie pojawiła mi się wizja. Albo raczej jej przebłysk. Krótki filmik, w którym Raain wskakuje do autobusu. Zziajany, z wielką księgą pod pachą.
Co to za księga?
Nie wiem, ale śmierdzi od niej magią na kilometr.
No świetnie, zaczynam mówić do siebie. No ale w sumie czasem trzeba porozmawiać ze specjalistą.
-Leone!-Wrzasnęłam. Pojawił się tutaj w ułamku sekundy, a za nim pani Blackburn. Po jej twarzy płynęły strumienie łez. Była rozdygotana, co chwila pociągała nosem. Zrobiło mi się jej bardzo żal.
-Co jest?
-Mam go.-Powiedziałam, wychodząc z kręgu. Od razu cała jego moc mnie opuściła. Czułam się, jakbym nagle została odarta ze wszystkiego co miałam na sobie. Kompletnie naga. Ale to normalne uczucie.-Już tu jedzie.-Leone przytulił mnie, mama Raaina odetchnęła z ulgą. Dokładnie wtedy drzwi do domu otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł zdyszany Raain. Razem z nim, do środka wpadła magia książki. Była tak intensywna, że aż zakołowało mi się w głowie. Razem z nią do domu wleciał jeszcze jakiś zapach. Obrzydliwa mieszanka kurzu, szałwii i starości.
-Czujesz to?-Szepnęłam do Leona, kiedy pani Blackburn wybiegła z kuchni.
-Aha. Teraz wiemy, gdzie był.-Powiedział. Nie musiał kończyć. Siedział u Lestranga. Dziewięć godzin u tego starego wariata, a jego zapach osiadł się na nim. Zmarszczyłam nos, kiedy wszedł do kuchni.
-Cześć Raain.-Powiedziałam i uśmiechnęłam się promiennie na widok jego zdezorientowanej miny. Wyglądał wtedy tak uroczo.
Stop.
Wszelkie uczucia miłosnopodobne osłabiają moje umiejętności.
A tego bym nie chciała.
Ale nie umiem tego powstrzymać.
Cholera.

Rozdział VI

Nadszedł czas, by wstawić rozdział VI. Wstawiłabym go szybciej i szybciej bym go napisała, gdyby nie fakt, iż byłam na obozie. Jako rekompensatę za tak długie oczekiwanie, wstawię jeszcze jedną miniaturkę. Będzie prawdopodobnie jeszcze w tym miesiącu ^^. 

                                           ~*~
Wraz z dzwonkiem na lekcję wpadłem do szkoły, jak burza i poleciałem do klasy z prędkością światła. Nie jestem pewny, ale jak biegłem na lekcje, to mijany przeze mnie fotoradar chyba zrobił mi zdjęcie. Byłem już przy sali, kiedy pani Russell, nauczycielka matematyki, zamykała drzwi do niej. Spojrzała na mnie i tylko się uśmiechnęła, potem wpuściła mnie do środka. Szybko zająłem miejsce w ostatniej ławce pod oknem, jakby nic się nie stało.
Matematyka to chyba najgorszy przedmiot ze wszystkich. Kto dał prawo na stworzenie czegoś takiego, ja się pytam. Kogo interesuje twierdzenie Pitagorasa i ile jest "x"? Jak tak bardzo jej zależy na szukaniu "x", to niech sama to zrobi, a nie zaprzęga do roboty niewinne dzieci. Kurde balans, mnie to nie interesuje. Podobnie, jak reszty klasy. Kilku uczniów słuchało muzyki, kilku grało na telefonach, kilku bazgrało coś w swoich zeszytach. Emily zażarcie coś notowała w najdziwniejszym zeszycie, jaki kiedykolwiek widziałem. Formatu A4, ze skórzaną fioletową okładką i gładkimi, nieco zżókniałymi kartkami. Moje pierwsze wrażenie na temat tego zeszytu to to, że nie jest normalny. Nie wiem, jak to inaczej ująć. Jakby emanowała z niego jakaś nieziemska energia. Tyle razy odwiedzałem papierniczy w różnych miejscach na Ziemi, ale żaden notatnik nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Jakby był nie z tego świata. Wiem, że to raczej nienormalne uczucie i powinienem zapisać się do szpitala na dobową obserwację. Ale moja wina, że z tym zeszyte mjest coś bardzo nie halo?
Emily pisała w nim prawdziwym piórem. Takim ptasim, z błyszczącą stalówką. Jego końcówka poruszała się z takim tępem, że przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy nie robi dziury w zeszycie. Ale po bliższym przyjżeniu się, alias zaglądaniu Emily przez ramię, dostrzegłem bardzo małe literki, zapisane szmaragdowym atramentem, w bardzo "lekarskiej" czcionce. Z daleka, całość wyglądała jak przepis. Ciekawe, na co? Emily nie wygląda na taką, co odziedzicza zeszyt z przepisami po babci i sama zapełnia pozostałe strony. Nie po tym, jak powaliła tamtego dresa. Mała, niegroźna Emily pokazała pazurki.
Po czterdziestu minutach w pół udawania, że się słucha nauczycielki, na wpół próbowania odczytania pisma Emily, wreszcie zadzwonił dzwonek. Dziewczyna zamaszystym ruchem zamnęła zeszyt, schowała go do torby i wyszła z sali. Ja za nią. Z jednej strony chciałem się jej zapytać, co to za zeszyt, a z drugiej, co by sobie o mnie pomyślała? Przecież podglądałem, co robi. Tak nie przystoi.
Nagle coś wypadło z torby Emily, prosto pod moje nogi. Nie był to tajemniczy notatnik, ale średniej wielkości jedwabny woreczek. Chwyciłem go. Przez materił poczułem, że w środku było coś twardego i gładkiego, prawdopodobnie kamienie. Kto normalny nosi kamienie w worku do szkoły? Otworzyłem go. W środku faktycznie były kamienie. Małe, kolorowe, wyszlifowane. Wśród nich rozpoznałem kilka. Kwarc różowy. Kryształ górski. Akwamaryn. Ametyst. Cytryn. Topaz. Karneol. Po co jej były?
Szybko zawiązałem woreczek i podbiegłem do niej.
-Hej, wypadło ci.-Powiedziałem i wręczyłem pakunek. Odebrała go nieco zdziwiona, nawet bardzo, powiedziałbym.
-Dzięki.-Powiedziała niepewnie i szybko schowała go głęboko do torby. Odwróciła się na pięcie i już chciała iść, ale złapałem ją za ramię. Teraz, albo nigdy.
-Po co ci te kamienie? I co to za notatnik?-Powiedziałem na jednym wydechu. Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. Jej wzrok nagle zdziczał, usta zacisnęła w wąską kreskę. Nie powinienem był o to pytać.
-Czy ty grzebałeś w tym woreczku?-Zapytała ganiącym tonem.
-Nie. Nie. Tak.-Spuściłem głowę.
-I czemu zaglądałeś mi przez ramię podczas lekcji? Myślisz, że jestem aż tak głupia, żeby nie zauważyć wiszącego nade mną chłopaka?
-Wcale tak nie myślę.
-Słuchaj. Ludzie z reguły przywaliliby ci za takie coś. Ale ja mam dobre serce i dostaniesz tylko kazanie. Nigdy więcej nie mieszaj się w sprawy, które ciebie nie dotyczą. Możesz kiedyś wpaść przez to w niezłe kłopoty. Gorsze, niż pobicie przez dresa. I następnym razem mogę nie być w stanie ci pomóc. Ani ja, ani nikt inny.-Powiedziała dobitnie i odeszła. Westchnąłem i oparłem czoło o ścianę, zamknąłem czy. No to super.
Przez resztę dnia Emily unikała mnie, jak tylko mogła. Nawet bardziej chamsko, niż ja ją. Kiedy na stołówce przysiadałem się do Arii, Connora i do niej, wstawała nagle od stołu, mówiąc, że nie jest głodna i nerwowym krokiem wyszła z pomieszczenia. Aria i Connor posłali mi pytające spojrzenia, a ja wzruszyłem ramionami.
-Co jej jest?-Zapytała w końcu, grzebiąc plastikowym widelcem w talerzu z sałatką. Ponownie wzruszyłem ramionami.
-Nie wiem.-Odparłem niezgodnie z prawdą. Przecież dobrze wiem, co jej jest. Jest na mnie wściekła, ponieważ grzebałem jej w jaimś woreczku i zaglądałem przez ramię, alias wpychałem nos w nie swoje sprawy. Aria nie pytała więcej. W milczeniu dokończyliśmy lunch i rozeszliśmy się na lekcje.
Wróciłem do domu z głową ciężką od rozmyślań. Jakbym czaszkę miał wypchaną watą. Od intensywnego zastanawiania się nad jedną sprawą czułem się tak przytłumiony, jakbym niespał cały dzień.
-Chlałeś coś? Wyglądasz, jakbyś miał kaca.-Stwierdziła mama, kiedy wszedłem do kuchni. Jęknąłem w odpowiedzi i opadłem ciężko na krzesło.
-Wiesz coś o kamieniach?-Zapytałem po chwili ciszy.
-Zależy, w jakim sensie.
-W sensie jakieś moce magiczne, takie bzdety.-Powiedziałem. Mama oparła się blat i westchnęła ciężko.
-A wiem. O jakie konkretnie Ci chodzi?
-Karneol, cytryn, topaz, kwarc różowy, akwamaryn, ametyst i kryształ górski.
-O każdym osobno opowiedzieć, to za dużo. Ale niektórzy wierzą w magiczne moce kamieni i minerałów. Istnieje metoda "Siedmiu Kamieni", ale nie wiem, na czym dokładnie polega.
-Mów dalej.-Ponagliłem ją ruchem ręki. Westchnęła jeszcze ciężej, jakby chciała mi pokazać, jak bardzo nie chce jej się o tym opowiadać.-No proszę.
-Do woreczka trzeba włożyć siedem, poprzednio naładowanych medytacją minerałów lub kamieni z siedmiu kolorów - czerwonego, żółtego, pomarańczowego, różowego, niebieskiego, fioletowego i białego. Każdy kolor odpowiada jednej z siedmiu czakr głównych. Nosząc je przy sobie, wzmacniamy czakry i tym samym ryzyko opętania czy zranienia przez demony spada. Nie znika całkiem, ale jest o wiele mniejsze.
-A o co chodzi z tymi czakrami?
-Jest siedem czakr podstawowych. Pierwsza, czakra podstawy, mieści się na wysokości kości łonowej. Jej kolorem jest czerwony, a kamieniem karneol. Dodaje ona pewności siebie i zapewnia równowagę. Następna jest czakra brzucha. Jej kolor to żółty, a kamień - cytryn. Jest to centrum twórczości i przyjemności. Odpowiada za rzeczy, które sprawiają nam przyjemność i napędzają życie. Budzi w nas uśpione talenty. Następnie - czakra splotu słonecznego. Jej barwą jest pomarańczowy, a kamieniem topaz. Ta czakra pozwala nam łatwo i szybko podejmować decyzje i dokonywać wyborów. Sprawia, że trzeźwo myślimy i potrafimy decydować o sobie. Czwartą, jednocześnie najsilniejszą i najważniejszą, jest czakra serca. Ma swoje miejsce tuż nad sercem. Zarządza energią miłości oraz uczuć, które napędzają życie. Jej kolor to różowy, a kamień - kwarc różowy. Piąta czakra, to czakra gardła. Daje zdolność do komunikowania się z innymi. Dzięki niej zawsze znajdujemy właściwe słowa, by opisać, co czujemy, potrafimy też słuchać i odczytujesz wszelkie niedopowiedzenia. Ton naszego głosu jest spokojny, miły i przyjemny dla ucha. Jej kolorem jest niebieski, a kamieniem akwamaryn.-Tu zrobiła dłuższą przerwę.
-Już?
-Nie, są jeszcze dwie czakry. Te najbardziej uduchowione ze wszystkich siedmiu głównych. Następna w kolejce jest czakra trzeciego oka. Rozwija bystrość i intuicję. Jej kolorem jest fiolet, a kamieniem ametyst. Nie boimy się się trudnych sytuacji i stajesz oko w oko z problemem. To także czakra litości i umiejętności zapominania złych emocji: złości, nienawiści i urazy. Ostatnią ze wszystkich jest czakra korony, znajdująca się na czubku głowy. Jej kolorem jest biały, a kamieniem kryształ górski. Jest to centrum wiedzy i pełnej realizacji siebie. Związany jest z tzw. energią uniwersalną, płynącą z nieba. Wpływa na ogólne samopoczucie. Przez niego czujemy się zrealizowani i związani ze wszystkimi istnieniami na świecie. Nasze myśli są czyste i głębokie-Skończyła i upiła kilka łyków wody ze stojącej nieopodal butelki. -Coś jeszcze?
-Jest w mieście jakiś sklep okultystyczny?
-Tak, na Dwunastej Alei, a co?-Spytała, ale nie doczekała się odpowiedzi. Szybko wyszedłem z domu i złapałem pierwszy lepszy autobus do centrum. Wysiadłem na Dwunastej i prawie od razu rzucił mi się w oczy sklep, którego szukałem. Niewielki, pomalowany na fioletowo budyneczek w rogu Alei. Wszedłem do niego.
W środku było ciemno i duszno. Ostry zapach palonej szałwii sprawił, że załzawiły mi oczy. Pomieszczenie mialo fioletowe ściany, a na podłodze leżał czerwony, puchaty dywan. Zza koralikowej zasłony powitał mnie niski, zgarbiony mężczyzna w podeszłym wieku. Był pomarszczony, jak rodzynka, na głowie pozostała mu tylko garść siwych włosów.
-Witaj, przybyszu.-Odezwał się do mnie głębokim, jak na takiego struszka, głosem.
-Dobry. Czy mógłby mi pan opowiedzieć coś o magii kamieni, ewentualnie polecić jakąś książkę na ten temat?-Zapytałem bez owijania w bawełnę. Dziadek pokiwał w zamyśleniu głową, po czym zniknął za koralikową zasłonką.
Pokoj był pełen dziwnych, okultystycznych gadżetów. Kryształowe kule, stare talizmany, ogromne księgi oprawione w skóry, tajemnicze runy, świece, srebrne pucharki, karty tarota i przeróżne zioła wpakowane do przezroczystych słoików leżały porozwalane i zakurzone na półkach. Z sufitu zwieszała się pojedyńcza żarówka dająca mdłe światło. Całość wyglądała dość osobliwie, ale mimo to, było tu nawet przytulnie.
-Tu mam coś, co powinno cię zainteresować.-Powiedział dziadek wychodząc z zaplecza. W rękach trzymał opasłe tomisko ze skórzaną okładką. Odebrałem je od staruszka.
-Ile płacę?-Machnął ręką.
-Weź ją sobie.Jak sześćdziesiąt lat ten sklep prowadzę, jeszcze nie sprzedałem tej książki, więc żadna strata.-Pokiwałem głową. Otworzyłem księgę, a w twarz buchnęła mi chmura kurzu. Zakaszlałem donośnie, dziadek zachichotał.
-Mogę tu gdzieś usiąść?-Zapytałem.
-Cała podłoga twoja.-Powiedział, po czym poszedł na zaplecze. Usiadłem wygodnie w kącie sklepu i zacząłem czytać. Strony były mocno pożółkłe i wyglądały, jakby zaraz miały się rozsypać. Została napisana ręcznie. Musiała być bardzo stara. Zerknąłem na stary zegar wiszący na ścianie na przeciwko mnie. Szesnasta. Poczytam ze dwie godzinki, potem się zbieram.
Pierwsze kilka rozdziałów opisywały każdy minerał i każdy kamień, który ma jakie kolwiek magiczne znaczenie. Kolejne pisały o ich zastosowaniach w starożytności. Znów spojrzałem na zegar. Moja wizyta przedłużyła się nieco. Nawet bardzo. Godzina pierwsza w nocy, a ten stary zgred mnie stąd nie wywalił. Wybiegłem szybko ze sklepu i pędem rzuciłem się w stronę autobusu. W środku wyjąłem telefon, a na wyświetlaczu miałem chyba z pięćdziesiąt nieodebranych połączeń od mamy. A zadzwonić oczywiście nie miałem jak, bo kasy na koncie brak. Cholera, mama mogłaby doładowywać swój telefon, a nie z mojego dzwonić, potem nie mogę się nigdzie dodzwonić.
Na właściwym przystanku wypadłem z autobusu i z prędkością światła dobiegłem do domu. Wleciałem do niego i krzyknąłem:
-Mamo, już jestem!
-Raain!-Krzyknęła i wybiegła z kuchni. W ręku oczywiście trzymała papierosa. Gdy mnie zobaczyła, upuściła go na ziemię i wbiegła we mnie, jak taran. Przytuliła się do mnie tak mocno, jak jeszcze chyba nigdy, a z jej oczu popłynęły łzy.-Myślałam, że coś ci się stało.
-Też cię kocham, mamo.-Odparłem. Kątem oka dostrzegłem w kuchni jakiś ruch.-Kto jest w kuchni.
-Ach.-Westchnęła głosem zniekształconym przez zatkany nos.-Syn mojego starego przyjaciela pomagał mi cię szukać. Przyszedł tu ze swoją adoptowaną córką. Chyba się znacie?
-Co?-Wyrwałem się z jej objęć tak delikatnie, jak tylko mogłem i weszłem do kuchni. Na podłodze leżał krąg białych kamieni, stół i krzesła wyniesione zostały do salonu. W pomieszczeniu unosił się zapach palonej szałwii, jak w sklepie okultystycznym. Trochę dymu kłębiło się pod sufitem. W rogu pokoju stały dwie postaci. Nie mogłem uwieżyć w to, co zobaczyłem.
-Cześć, Raain.-Powiedziała Emily, a pan Jones kiwnął mi głową na powitanie.